Z dedykacja dla mej żonki, która chciała, żebym dodała. O, przepraszam, że nie wstawiłam czwórki, ale nie mam siły przepisaywać.
Miłego czytania.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kiedy potrzebuje
pomocy, nie otrzymuję jej. Kiedy nie chcę być sam, jestem sam. Kiedy czuję, że
mi zależy, tej osobie nie zależy.
Nie
sądziłem, że u Will’a będzie On- Frankie. Poczułem się bardzo dziwnie. Will i
Frank tutaj? To przecież nie możliwe, Wille nienawidzi go. Grerard, ogarnij
się, to nie jest rzeczywistość, ty śnisz. Tak, tak ty śnisz. To tylko sen.
Zaraz zamknij oczy, policz do dziesięciu i wszystko wróci do normy.
- Gerard, hej.- mówil Will. Nie do wiary!- Dziwnie się
zachowujesz. Nie kojarzysz nas? Słuchaj, zostaniesz u mnie na kilka dni.
Zaopiekujemy się tobą.- dodał.
- Nie.. Nie mogę. A moi rodzice?- spytałem drżącym głosem.-
Przecież będą się martwić.
- Ale Gee… Uciekłeś z domu. Przecież twój ojciec…- zamilkł.
- Co z nim?- dopytywałem się.
- Dobra, idź weź prysznic. Łazienka jest na górze, pierwsze
drzwi po lewej. Zaraz przyniosę ci coś suchego.
- Will, on musi wiedzieć. Nic nie pamięta.- wyszeptał Frank.
No świetnie, traktują mnie jakbym był osoba chorą lub dzieckiem. Halo, hej. Ja
tu jestem. Czy można mi powiedzieć, what is going on?
- Potem.- odpowiedzial Will.- Gee, ruszaj się. Zaraz
kolacja.
- A Frank… On... Tu będzie?- zapytałem. No maści los, może
teraz dostane normalna odpowiedź. Co ja jestem, mała dziewczynka? Co ja mózgu
nie mam?
- Frank będzie tu mieszkał. Później przeprowadzisz się do
niego. A, tak poza tym… Twój ojciec przyszedł. Jutro jedziesz z nim do swojej
matki.
- Co z nią jest?
- Boże, Gee. Idź się wykąp.- wkurzył się Will. Spojrzałem na
niego z tym moim „WTF?” i podążyłem schodami na górę. Otwierając drzwi,
usłyszałem rozmowę Franka z Will’em. Ciekawość kazała mi podsłuchać tę wymianę
zdań, jednak sumienie odradzało. No cóż, jestem uległy i to co złe, jest dobre.
- Wille, to go zniszczy. Gdy się dowie, że wyjeżdżam. A co,
jeżeli się załamie? Jego rodzice się rozstają, zostanie sam.
- Ma mnie. Przestan pierdolić. Zakocha się we mnie i zapomni
o bólu.
- Will, to nie jest najlepszy pomysł. Może zostanę? Szkoła
poczeka.
- Weź… Dobra, przestańmy. Jak wyjdzie z toalety, to pogadamy
z nim. Okej?
- Dobra.
Że co
kurwa? Frank mnie opuszcza? Zrozpaczony wbiegłem do łazienki, poczym od razu
odkręciłem kran. Wszedłem pod prysznic, ukląkłem, pozwalając wodzie delikatnymi
strumieniami spływać po moim ciele. Czym sobie na to zasłużyłem? Gerard, w
końcu masz normalne, nastoletnie problemy. Tak, zachowuje się jak zakochana,
pogubiona nastolatka. Dobrze mi z tym.
Wyszedłem
z łazienki, otulony ręcznikiem. Przed drzwiami stał Frank. Yaay, pewnie powie
mi to, co już słyszałem. Spokojnie, będę grzeczny, udam, że jest to dla mnie
szok.
- Gerard.- westchnął ciemnowłosy.- Powinniśmy porozmawiać.
- Jestem głody.- zirytowałem się. W zasadzie, nie chciałem wiedzieć
co powie. Nie chciałem.
- Poświęć mi tylko chwilkę.- dodał, łapiąc moje mokre
dłonie. Czy to jawa? Czy on mnie dotknął? – To jest ważne. Wszystko może się
zmienić.
- Frankie.. Ja…
- Daj mi coś powiedzieć.- wkurzył się.- Nie przerywaj mi,
proszę.
- Okej.- opuściłem głowę. Tak, jednak odchodzi. Jednak mnie
opuszcza. Zostanę sam, bez niego. Nie wiem kiedy po policzku pociekła mi ciepła
łza.
- Gee, kocham cię.- te słowa nie miały paść, prawda? Czyżby
zmienił zdanie? – Kocham.- znowu to, te ciepło ogrzewające moje serce, ciepło,
które pozwalało mi się uśmiechać. Gererad jest zakochaną dziewczyną. No
nareszcie pozytywna informacja.- Ale...- nie, tylko nie „ale”, Frank.- Muszę
wyjechać. Dostałem list od szkoły muzycznej. Przyjęli mnie.- no to świetnie.
- Gratuluję. A nie możesz tego zostawić? Nie wolisz być
tutaj, ze mną?- nie ukrywając niechęci, oburzenia, kontynuowałem swoje
wypowiedzenie.- Nie chcę żebyś wyjeżdżał. Pragnę ciebie, nas. – wyszlochałem.
Zakłopotany chłopak, objął mnie w pasie. Również płakał. Czyli odpowiedź była
prosta, Frank wyjeżdża .- Zostań.
- Gererad, jeju.
- Powiedziałeś, że mnie kochasz, tak?
- Tak.
- Zostań.- nie wytrzymując już tego wszystkiego, wpiłem
musie w usta, namiętnie całując. Spiął się, był zdziwiony, ale i spragniony
mnie. Czułem, że ta chwila może coś zmienić. Chłopak przytulił mnie całym
ciałem, przywierając do drzwi łazienki. Gładziłem jego cialo, on moje. – A
więc?
- Nie wiem. Teraz nie wiem.- wyjąkał.- Daj mi czas.-
wyszeptał. Schowałem głowę w dłoniach, by nie widział, jak płaczę. Ciemnowłosy
chłopak, pocałował mnie w policzek, poczym zszedł na dół.
- GERARD! NA DÓŁ, KOLACJA!- wrzeszczał Will.
- Moment.- powiedziałem cicho.
Po
kolacji, wdrapałem się na sofę, z puszką piwa i papierosem, myśląc o wyjeździe
Franka. Może się uczyć tutaj, nie opuszczać
mnie, prawda? Albo.. Wyjechałbym z nim, chociaż nie… Nie zostawiłbym matki.
Wlepiłem wzrok w ścianę, co chwilę biorąc łyk piwa i zaciągając się. Miliony myśli
przeleciały mi przez głowę, ale żadna nie była odpowiedzią na moje jedyne,
nurtujące pytanie: „Co robić?”.
Wstałem
zaspany o godzinie… Piątej? Może czwartej? Tak, jakos tak. Było bardzo słonecznie.
To dziwne, bo był już koniec października, a pogoda nadal zaskakiwała nas
wysokimi temperaturami. W zasadzie to
dobrze, mogłem wyciągnąć Franka na plaże czy gdzie tam. Mogłem napoić się
oglądaniem jego delikatnego, bladego ciała. Ale przejdę do rzeczy. Tego dnia…
Czy tez poranka, doznałem eureki (jeżeli tak mogę powiedzieć). Trochę
niechętnie zszedłem na dół, do Franka, by oznajmić mu nowinę.
- Frankie.- szepnąłem mu do uszka.- Obudź się.
- Okej, babciu. Co?- wymamrotał.
- Jeszcze nie mam siedemdziesięciu lat, ale spoko. Franiu,
słuchaj, no.
- Co?
- Frank – zacząłem.- Wiesz… Jedź. Spełnisz swoje marzenia.
Nie kotłuj się tutaj.
- Gee, ty głupku.- zaśmiał się. Acha? To teraz jestem głupi?
I bądź tu dobry. Zaraz pójdę zjeść żelki, może coś zrozumiem z tej obelgi.-
Zostaję!- co? Teraz mi to mówisz? Kupiłem już 3 litry lodów czekoladowych, żeby
zamknąć się w pokoju i popłakać za tobą, a ty zostajesz? – Zbyt mocno cię
kocham.- wyznał. Nie wierzyłem w to, co powiedział. W te słowa.
- Zo-zostajesz?-
wydukałem. Chyba motyle złożyły jaja w moich brzuchu, bo jest mi naprawdę przyjemnie.
– Ty tu zostajesz?- toż tak powiedział. Och, gram teraz głupią nastolatkę, proszę
o ciszę.- Kochasz mnie?- okej, to jest głupie. Nic normalnego nie potrafię
powiedzieć?
- Mhm. Will udostępnił
mi tu nocleg, na czas twego pobytu.
- Łaskawca.- no a nie?
Minął
miesiąc, a ja nie byłem ani razu w szkole. Nikt nawet nie dzwonił z tego „przytułku
dla ułomnych”. Dziwne? Dla mnie pasowało takie życie. Ach, tak a propos,
urwałem kontakt z ojcem, za to codziennie bywałem u matki. Oczywiście nie miała
pojęcia o moim lenistwie.
- Frank, weż…- burknąłem do chłopaka.- Przestań w końcu
palić i…- tutaj odgrywam rolę opiekuńczego ojca- Pić.
- Bo?
- Niszczysz się.
- Acha.
- Chcę pomóc. Nie mogę patrzeć na to, co robisz. Od
miesiąca, dzień w dzień to samo. Wstajesz, pijesz, palisz, śpisz. Mało
rozmawiamy. Nie poznaję cię. Naprawdę, chcę ci pomóc.
- To się zamknij. – O NIE, TEGO TO ZA WIELE!
- Martwię się. Zacząłeś tak nagle samo destrukcję. Dlaczego?
- Bo to fajne.- westchnął obojętnie. A miało być tak
pięknie.
- Wiesz… Szkoda, że nie wyjechałeś. Bym miał spokój.-
wyznałem, wychodząc z domu.
- Tak to kochasz,
szczeniaku!- wrzasnął na cały dom. Czulem w tym ból, niedole, jakby żal.
Chłopie, kocham cię, ale co mi z tego, skoro wolisz się niszczyć? Bez namysłu
ruszyłem w stronę najbliższego… kościoła. Gerard na księdza! Księdza geja,
oczywiście. Dobra, wiem, coś ze mną nie tak. Po prostu potrzebuję znaleźć siłę
na pomoc Frankowi.
Niechętnie
wszedłem do świątyni, na szczęście była pusta. Co pomyśleliby sobie ludzie,
widząc takiego, jak ja? Cichutko zająłem miejsce w ławce, klękając ze złożonymi
rękami.
- Panie, jam niegodzien wyznawać cię.- zacząłem. Tak ludzie,
Gee się pomodlił.- Nie, to nie tak. Boże, zły moment, wiem, ale… Sam widzisz
jakie mam życie. Potrzebuję wskazówki, rady. Chce pomóc mamie, Frankowi. Chcę,
żeby wszystko było lepsze.- ciągnąłem. Może to dziwne, ale zrobiło mi sie lżej na
sercu. W końcu wywaliłem z siebie to, co
mnie męczyło.- Nie znam modlitw, nie interesuję się tym… Ale… Jeżeli
istniejesz, to wskaż mi tę właściwą ścieżkę. Amen?- żegnając się, wyszedłem z
kościoła, parę razy patrząc na budynek. Jeżeli Bóg zechce mojej zmiany, to da
mi szansę, nie? Rany, co ja gadam…
- Ty, świętoszku!- nabijał się ktoś. Czuję, że coś w rodzaju
„pedałek w kościele”.- Gee, chodź tu.
- Willie?- ja to w szoku.- Śledzisz mnie?- na pewno to Frank
go przysłał.
- Nie. Tak sobie łaziłem i ujrzałem ciebie.- zarumieniał.
Ten to dopiero spec w kolorze czerwonym. Zawsze zmienia barwę cery na twarzy,
rozmawiając ze mną. – Gerard…
- Posłuchaj, okej?- oznajmiłem stanowczo.- Czy ty kazałeś
wyjechać Frankowi, na ten uniwerek czy co tam?
- Sugerujesz coś? Głupi nie jestem sam chciał. Poza tym…
- On zostaje. Powiedzial mi tak, a jeżeli nie dasz mu
spokoju i nie zaakceptujesz tego, że jestem z nim to oberwiesz. Will.. Ty i ja
tylko się kumplujemy, zrozum to.
- Ale Gee!
- Dozobaczenia w domu.- o tak, Gerard poważna istota.
*
- To Will lubił Franka czy nie?- zapytał basowy głos
doktora.
- Nie. Tak. Nie. Chyba.. Nie mam pojęcia.
- Czy pana historie, nie są zmyślone?
- Nie, nie są.
*