wtorek, 10 kwietnia 2012

Rozdział 3.

Krótkie, w sumie nudne. Nie oczekuję oklasków itp, ale komentarzy owszem xd
Z dedykacja dla mej żonki, która chciała, żebym dodała. O, przepraszam, że nie wstawiłam czwórki, ale nie mam siły przepisaywać.
Miłego czytania.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Kiedy potrzebuje pomocy, nie otrzymuję jej. Kiedy nie chcę być sam, jestem sam. Kiedy czuję, że mi zależy, tej osobie nie zależy.

                Nie sądziłem, że u Will’a będzie On- Frankie. Poczułem się bardzo dziwnie. Will i Frank tutaj? To przecież nie możliwe, Wille nienawidzi go. Grerard, ogarnij się, to nie jest rzeczywistość, ty śnisz. Tak, tak ty śnisz. To tylko sen. Zaraz zamknij oczy, policz do dziesięciu i wszystko wróci do normy.
- Gerard, hej.- mówil Will. Nie do wiary!- Dziwnie się zachowujesz. Nie kojarzysz nas? Słuchaj, zostaniesz u mnie na kilka dni. Zaopiekujemy się tobą.- dodał.
- Nie.. Nie mogę. A moi rodzice?- spytałem drżącym głosem.- Przecież będą się martwić.
- Ale Gee… Uciekłeś z domu. Przecież twój ojciec…- zamilkł.
- Co z nim?- dopytywałem się.
- Dobra, idź weź prysznic. Łazienka jest na górze, pierwsze drzwi po lewej. Zaraz przyniosę ci coś suchego.
- Will, on musi wiedzieć. Nic nie pamięta.- wyszeptał Frank. No świetnie, traktują mnie jakbym był osoba chorą lub dzieckiem. Halo, hej. Ja tu jestem. Czy można mi powiedzieć, what is going on?
- Potem.- odpowiedzial Will.- Gee, ruszaj się. Zaraz kolacja.
- A Frank… On... Tu będzie?- zapytałem. No maści los, może teraz dostane normalna odpowiedź. Co ja jestem, mała dziewczynka? Co ja mózgu nie mam?
- Frank będzie tu mieszkał. Później przeprowadzisz się do niego. A, tak poza tym… Twój ojciec przyszedł. Jutro jedziesz z nim do swojej matki.
- Co z nią jest?
- Boże, Gee. Idź się wykąp.- wkurzył się Will. Spojrzałem na niego z tym moim „WTF?” i podążyłem schodami na górę. Otwierając drzwi, usłyszałem rozmowę Franka z Will’em. Ciekawość kazała mi podsłuchać tę wymianę zdań, jednak sumienie odradzało. No cóż, jestem uległy i to co złe, jest dobre.
- Wille, to go zniszczy. Gdy się dowie, że wyjeżdżam. A co, jeżeli się załamie? Jego rodzice się rozstają, zostanie sam.
- Ma mnie. Przestan pierdolić. Zakocha się we mnie i zapomni o bólu.
- Will, to nie jest najlepszy pomysł. Może zostanę? Szkoła poczeka.
- Weź… Dobra, przestańmy. Jak wyjdzie z toalety, to pogadamy z nim. Okej?
- Dobra.
                Że co kurwa? Frank mnie opuszcza? Zrozpaczony wbiegłem do łazienki, poczym od razu odkręciłem kran. Wszedłem pod prysznic, ukląkłem, pozwalając wodzie delikatnymi strumieniami spływać po moim ciele. Czym sobie na to zasłużyłem? Gerard, w końcu masz normalne, nastoletnie problemy. Tak, zachowuje się jak zakochana, pogubiona nastolatka. Dobrze mi z tym.
                Wyszedłem z łazienki, otulony ręcznikiem. Przed drzwiami stał Frank. Yaay, pewnie powie mi to, co już słyszałem. Spokojnie, będę grzeczny, udam, że jest to dla mnie szok.
- Gerard.- westchnął ciemnowłosy.- Powinniśmy porozmawiać.
- Jestem głody.- zirytowałem się. W zasadzie, nie chciałem wiedzieć co powie. Nie chciałem.
- Poświęć mi tylko chwilkę.- dodał, łapiąc moje mokre dłonie. Czy to jawa? Czy on mnie dotknął? – To jest ważne. Wszystko może się zmienić.
- Frankie.. Ja…
- Daj mi coś powiedzieć.- wkurzył się.- Nie przerywaj mi, proszę.
- Okej.- opuściłem głowę. Tak, jednak odchodzi. Jednak mnie opuszcza. Zostanę sam, bez niego. Nie wiem kiedy po policzku pociekła mi ciepła łza.
- Gee, kocham cię.- te słowa nie miały paść, prawda? Czyżby zmienił zdanie? – Kocham.- znowu to, te ciepło ogrzewające moje serce, ciepło, które pozwalało mi się uśmiechać. Gererad jest zakochaną dziewczyną. No nareszcie pozytywna informacja.- Ale...- nie, tylko nie „ale”, Frank.- Muszę wyjechać. Dostałem list od szkoły muzycznej. Przyjęli mnie.- no to świetnie.
- Gratuluję. A nie możesz tego zostawić? Nie wolisz być tutaj, ze mną?- nie ukrywając niechęci, oburzenia, kontynuowałem swoje wypowiedzenie.- Nie chcę żebyś wyjeżdżał. Pragnę ciebie, nas. – wyszlochałem. Zakłopotany chłopak, objął mnie w pasie. Również płakał. Czyli odpowiedź była prosta, Frank wyjeżdża .- Zostań.
- Gererad, jeju.
- Powiedziałeś, że mnie kochasz, tak?
- Tak.
- Zostań.- nie wytrzymując już tego wszystkiego, wpiłem musie w usta, namiętnie całując. Spiął się, był zdziwiony, ale i spragniony mnie. Czułem, że ta chwila może coś zmienić. Chłopak przytulił mnie całym ciałem, przywierając do drzwi łazienki. Gładziłem jego cialo, on moje. – A więc?
- Nie wiem. Teraz nie wiem.- wyjąkał.- Daj mi czas.- wyszeptał. Schowałem głowę w dłoniach, by nie widział, jak płaczę. Ciemnowłosy chłopak, pocałował mnie w policzek, poczym zszedł na dół.
- GERARD! NA DÓŁ, KOLACJA!- wrzeszczał Will.
- Moment.- powiedziałem cicho.
                Po kolacji, wdrapałem się na sofę, z puszką piwa i papierosem, myśląc o wyjeździe Franka.  Może się uczyć tutaj, nie opuszczać mnie, prawda? Albo.. Wyjechałbym z nim, chociaż nie… Nie zostawiłbym matki. Wlepiłem wzrok w ścianę, co chwilę biorąc łyk piwa i zaciągając się. Miliony myśli przeleciały mi przez głowę, ale żadna nie była odpowiedzią na moje jedyne, nurtujące pytanie: „Co robić?”.
                Wstałem zaspany o godzinie… Piątej? Może czwartej? Tak, jakos tak. Było bardzo słonecznie. To dziwne, bo był już koniec października, a pogoda nadal zaskakiwała nas wysokimi temperaturami.  W zasadzie to dobrze, mogłem wyciągnąć Franka na plaże czy gdzie tam. Mogłem napoić się oglądaniem jego delikatnego, bladego ciała. Ale przejdę do rzeczy. Tego dnia… Czy tez poranka, doznałem eureki (jeżeli tak mogę powiedzieć). Trochę niechętnie zszedłem na dół, do Franka, by oznajmić mu nowinę.
- Frankie.- szepnąłem mu do uszka.- Obudź się.
- Okej, babciu. Co?- wymamrotał.
- Jeszcze nie mam siedemdziesięciu lat, ale spoko. Franiu, słuchaj, no.
- Co?
- Frank – zacząłem.- Wiesz… Jedź. Spełnisz swoje marzenia. Nie kotłuj się tutaj.
- Gee, ty głupku.- zaśmiał się. Acha? To teraz jestem głupi? I bądź tu dobry. Zaraz pójdę zjeść żelki, może coś zrozumiem z tej obelgi.- Zostaję!- co? Teraz mi to mówisz? Kupiłem już 3 litry lodów czekoladowych, żeby zamknąć się w pokoju i popłakać za tobą, a ty zostajesz? – Zbyt mocno cię kocham.- wyznał. Nie wierzyłem w to, co powiedział. W te słowa.
-  Zo-zostajesz?- wydukałem. Chyba motyle złożyły jaja w moich brzuchu, bo jest mi naprawdę przyjemnie. – Ty tu zostajesz?- toż tak powiedział. Och, gram teraz głupią nastolatkę, proszę o ciszę.- Kochasz mnie?- okej, to jest głupie. Nic normalnego nie potrafię powiedzieć?
- Mhm. Will udostępnił  mi tu nocleg, na czas twego pobytu.
- Łaskawca.- no a nie?

                Minął miesiąc, a ja nie byłem ani razu w szkole. Nikt nawet nie dzwonił z tego „przytułku dla ułomnych”. Dziwne? Dla mnie pasowało takie życie. Ach, tak a propos, urwałem kontakt z ojcem, za to codziennie bywałem u matki. Oczywiście nie miała pojęcia o moim lenistwie.
- Frank, weż…- burknąłem do chłopaka.- Przestań w końcu palić i…- tutaj odgrywam rolę opiekuńczego ojca-  Pić.
- Bo?
- Niszczysz się.
- Acha.
- Chcę pomóc. Nie mogę patrzeć na to, co robisz. Od miesiąca, dzień w dzień to samo. Wstajesz, pijesz, palisz, śpisz. Mało rozmawiamy. Nie poznaję cię. Naprawdę, chcę ci pomóc.
- To się zamknij. – O NIE, TEGO TO ZA WIELE!
- Martwię się. Zacząłeś tak nagle samo destrukcję. Dlaczego?
- Bo to fajne.- westchnął obojętnie. A miało być tak pięknie.
- Wiesz… Szkoda, że nie wyjechałeś. Bym miał spokój.- wyznałem, wychodząc z domu.
-  Tak to kochasz, szczeniaku!- wrzasnął na cały dom. Czulem w tym ból, niedole, jakby żal. Chłopie, kocham cię, ale co mi z tego, skoro wolisz się niszczyć? Bez namysłu ruszyłem w stronę najbliższego… kościoła. Gerard na księdza! Księdza geja, oczywiście. Dobra, wiem, coś ze mną nie tak. Po prostu potrzebuję znaleźć siłę na pomoc Frankowi.
                Niechętnie wszedłem do świątyni, na szczęście była pusta. Co pomyśleliby sobie ludzie, widząc takiego, jak ja? Cichutko zająłem miejsce w ławce, klękając ze złożonymi rękami.
- Panie, jam niegodzien wyznawać cię.- zacząłem. Tak ludzie, Gee się pomodlił.- Nie, to nie tak. Boże, zły moment, wiem, ale… Sam widzisz jakie mam życie. Potrzebuję wskazówki, rady. Chce pomóc mamie, Frankowi. Chcę, żeby wszystko było lepsze.- ciągnąłem. Może to dziwne, ale zrobiło mi sie lżej na sercu.  W końcu wywaliłem z siebie to, co mnie męczyło.- Nie znam modlitw, nie interesuję się tym… Ale… Jeżeli istniejesz, to wskaż mi tę właściwą ścieżkę. Amen?- żegnając się, wyszedłem z kościoła, parę razy patrząc na budynek. Jeżeli Bóg zechce mojej zmiany, to da mi szansę, nie? Rany, co ja gadam…
- Ty, świętoszku!- nabijał się ktoś. Czuję, że coś w rodzaju „pedałek w kościele”.- Gee, chodź tu.
- Willie?- ja to w szoku.- Śledzisz mnie?- na pewno to Frank go przysłał.
- Nie. Tak sobie łaziłem i ujrzałem ciebie.- zarumieniał. Ten to dopiero spec w kolorze czerwonym. Zawsze zmienia barwę cery na twarzy, rozmawiając ze mną. – Gerard…
- Posłuchaj, okej?- oznajmiłem stanowczo.- Czy ty kazałeś wyjechać Frankowi, na ten uniwerek czy co tam?
- Sugerujesz coś? Głupi nie jestem sam chciał. Poza tym…
- On zostaje. Powiedzial mi tak, a jeżeli nie dasz mu spokoju i nie zaakceptujesz tego, że jestem z nim to oberwiesz. Will.. Ty i ja tylko się kumplujemy, zrozum to.
- Ale Gee!
- Dozobaczenia w domu.- o tak, Gerard poważna istota.

*
- To Will lubił Franka czy nie?- zapytał basowy głos doktora.
- Nie. Tak. Nie. Chyba.. Nie mam pojęcia.
- Czy pana historie, nie są zmyślone?
- Nie, nie są.
*